Tłumaczenie słowa 'myślę o tobie' i wiele innych tłumaczeń na niemiecki - darmowy słownik polsko-niemiecki. bab.la - Online dictionaries, vocabulary, conjugation, grammar shareStanisław Karpiel-Bułecka otworzył się w rozmowie w programie „Taki jak ty” TVP Kobieta. Wokalista zespołu Future Folk wyznał, że jego żona dwukrotnie straciła ciążę. Dziś wychowują razem syna Stasia, jednak dramatyczne zdarzenia przeszłości zostawiły na ich sercach głębokie rysy…„Przyznam się, że płaczę i nie jest to żaden wstyd, wręcz przeciwnie”, mówił zrozpaczony piosenkarz. Opowiedział o tym, jak ważne jest w tym momencie wsparcie mężczyzny. Żona Stanisława Karpiela-Bułecki dwa razy straciła ciążę Stanisław Karpiel-Bułecka otworzył się ostatnio na temat rodzicielstwa oraz przykrych doświadczeń. Zapytany o to, czy są momenty w których płacze, Stanisław bez wahania odpowiedział. „Przyznam się, że płaczę i nie jest to żaden wstyd, wręcz przeciwnie. Nikt nie jest twardy jak kamień. U nas też wrażliwość jest duża i pewnie bez niej nie robilibyśmy tego, co robimy, czyli muzyki” - powiedział. Mężczyzna otworzył się również na temat swojej ukochanej mamy, która wychowała aż trzech synów. Wokalista przyznał, że była bardzo cierpliwą osobą i znosiła wiele. Według niego kobiety są o wiele silniejsze, podobnie jak jego wspierająca żona, na którą zawsze może liczyć. Staszek Karpiel-Bułecka, żona, 2012 Fot. AKPA Czytaj także: Paweł Wawrzecki jest tatą na medal. Tak opiekuje się córką cierpiącą na porażenie mózgowe „Gdyby nie ona, nie byłbym tu dzisiaj z tobą (...) Dzięki niej mogę realizować to, co kocham (...) Jest wrażliwa, dobra, świetnie i pięknie wychowuje naszego syna. Jest do ludzi, więcej mi nic nie trzeba” - mówił Stanisław Karpiel-Bułecka. Stanisław Karpiel-Bułecka. O tym, że zostanie ojcem, dowiadywał się trzykrotnie Zapytany o to, jak się czuł po informacji, że zostanie ojcem, odparł, że „były takie momenty trzy. Dwa, które niestety się nie udały”. Pierwszy raz był dla piosenkarza niezapomnianym doświadczeniem. „Jak dowiedziałem się pierwszy raz, to trzeba doświadczyć samemu, żeby się dowiedzieć, jakie to są emocje. Nawet dla człowieka, który nie do końca zdawał sobie sprawę, że to może być w tym momencie” - kontynuował. Mówił również o tym, jak nie wyobraża sobie nie móc dzieci w ogóle. Rodzinę uważa za najważniejszą wartość w swoim życiu. „To jest coś niesamowitego, dzieci i rodzina to jest najważniejsza rzecz w życiu człowieka. Są ludzie, którzy niestety nie mogą tych dzieci mieć, czego im współczuję. To jest rzecz, a przynajmniej dla mnie by była, bardzo trudna.” Według Stanisława Karpiela-Bułecki wsparcie mężczyzny dla kobiety, która straciła ciążę, jest nieocenione oraz konieczne. Wokalista doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego zdobył się na osobisty, bardzo ważny apel. „Nie ma nic ważniejszego, bo tak naprawdę my nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo w naszym ciele to nie kwitnie. One to odczuwają w sposób nie do opisania tak naprawdę. Warto mieć obok siebie mężczyznę, który, wiadomo, nie zrozumie tego tak jak kobieta, bo ona czuje to od pierwszego dnia, ale żeby był wsparciem.” Myśli Karpiela-Bułecki do dziś krążą wokół dzieci, które stracili przed laty. Zostanie ojcem małego Stasia uznaje jednak za wielkie błogosławieństwo w swoim życiu. „To zostanie w ich pamięci [kobiet] do końca życia, ja się z tym kompletnie zgadzam. Mimo że dzisiaj mamy dziecko, to wiem, że będę cały czas o tamtych myślał” - wyznał poruszony mąż ukochanej. Żródło: Sprawdź również: Wyprowadziła się z Polski, ma dwójkę dzieci. Tak zmieniło się życie Iwony Cichosz @
Przyznam się, że po przeczytaniu tej książki cały czas o niej myślę, nie sposób jej zapomnieć. " Krzyk wiatru" poruszy najbardziej zacietrzewiałe serca i zmusi czytelnika do refleksji. Długo zwlekałam z napisaniem tej recenzji, ponieważ bardzo ciężko znaleźć odpowiednie słowa do opisania tej książki.
To jest mój problem. Albo przekleństwo albo kara, kurwa sam nie wiem. Mam już trochę lat, a zachowuję się czasem jak przedszkolak. Muszę się komuś wyżalić bo już nie mogę normalnie, a nigdy nikomu z najbliższego otoczenia się nie przyznam do tego. Zadużyłem się czy tam zakochałem- jak zwał tak zwał. Jestem prze chujem i taką pizdą, że sam się sobie dziwię. Mineły trzy -ponad trzy kurwa!!!- lata jak ją pierwszy raz zobaczyłem. Dziewczyna piękna, pracuje w branzy pewnych usług- zreszta nie ważne. Po pierwszym razie nic nie wskazywało na to, że sytuacja się tak rozwinie, a właściwie nie rozwinie. Ma fach w ręku, robi dobrze swoją pracę więc odwiedziłem ją drugi raz i wtedy się zaczęło. Zamieniłem z nią 6 może raptem 10 słów, chuj wie o czym bo nawet tego nie pamiętam ale od tamtej chwili myślę o niej prawie non stop. Chyba nie ma dnia, co ja pierdolę- godziny, żebym o niej nie wspomniał sobie w myślach... Ale co tam, do rzeczy. Przed kolejnym spotkaniem z nią, byłem cholernie zdenerwowany, zestresowany ogólnie wystraszony. Emocje były silne. Rozkminiałem sobie w głowie o czym będę z nią rozmawiał itp. Gdy już doszlo do spotkania, to sytuacja wyszła taka, że prawie nic się nie odzywaliśmy do siebie (oprocz oficjalnego dzień dobry i jaka pogoda za oknem) bo -sam nie wiem- tak bardzo chciałem z nią pogadać czy nie wiem co. Zablokowałem się. Ona dawała jakieś niejasne sygnały. Albo i nie dawała żadnych. Kurwa jak dziś o tym pomyślę to sam z siebie się śmieję. Zjebałem to jak mało kto. Zresztą jak każdą kolejną wizytę i jeszcze wiele innych rzeczy. Mało tego i tak wyszedłem zadowolony, że chociaż mogłem sobie na nią popatrzeć:-D I tutaj nie uwierzycie, tak było za każdym razem przez kilka czy kilkanaście kolejnych wizyt i miesięcy, w tej chwili, to już lat. Kurwa ja nawet nie wiem do tej pory jak ona ma na imię bo mnie jeszcze jakoś paraliżuje jak ją widzę i boję się zapytać. Przejebane. Ale to nic, jestem taka sierota, że cały czas układalem sobie jakieś plany w obec tej osoby. Chociaż wiedziałem, że i tak gówno z tego będzie przy kolejnym spotkaniu. Nie zainteresowałem się nawet czy ma ona chłopaka albo męża. A tu nagle jakieś pół roku temu może troszkę więcej, spaceruję sobie po okolicy, myślę o niej i co widzę? Widzę ją. Z kim? Oczywiście z chlopakiem. Może i mężem. Na pewno nie wygladali jak brat z siostrą. Nie byłem wsztrząsnięty czy zazdrosny bo już od pewnego czasu zdawałem sobie sprawę, że może cos takiego się wydarzyć. Analizowalem wcześniej wiele razy wszystkie moje próby zwrocenia jej uwagi na siebie i zdawałem sobie świetnie sprawę z tego jaką nieudolną ciotą jestem. Postawiłem sobie wtedy sprawę jasno. Zjebałem. Cały czas kombinowałem a nie potrafiłem się zebrać na odwagę, żeby ją chociaż o to imię zapytać. Należy ci się chuju. To koniec, powiedziałem. Odkochujesz się. Napierdol się jak facet i zacznij na nowo. I napierdoliłem się. I tylko tyle. Czas leci a ja nie mogę o niej zapomnieć. Nie odwiedzałem jej jakiś czas, chyba dwa miesiące, bo myślalem że mi minie ale nic z tego. Ostatnio przemogłem się i poszedłem do niej i dalej te same uczucia- nie wiem czy to dobre słowo. Kurwa uwielbiam na nią patrzeć. Wyrobiłem w sobie coś takiego, że nie przeszkadza mi to, że nie odezwę się do niej słowem. Choć czasem coś tam mruknę. Poprostu sama jej obecność blisko mnie działa na mnie dobrze, uspokaja mnie i odpręża w jakimś sensie. Wiem, że mam chore jazdy ale nic nie poradzę. Prawda jest taka, że to nie jedyne moje paranoje. Nikomu się do tego nie przyznałem do tej pory, ale cała ta sytuacja niszczy mnie. Nerwowo nie wyrabiam. Jestem w jakimś dziwnym melancholijnym nastroju. Raz wesoły raz wkurwiony. Po kilku miesiącach od rozpoczęcia tej mojej "znajomości", zacząłem pić. Chyba tylko z tego powodu, że już wtedy po cichu zdawałem sobie sprawę jak sprawa się potoczy dalej. Poźniej przyszło opamiętanie, wziąłem się trochę za siebie. I chuj. Od momentu kiedy zobaczyłem ją z chłopakiem, znów zacząłem popijać i jeszcze wiele dodatkowych atrakcji sobie zafundowałem i cały czas funduję. Mam potym kaca moralnego i cały czas czuję się nie fair, ale nawet nie wiem w obec kogo. Czuję się jak szmata. Jestem dojebany i zmęczony. Myślę o niej większość czasu. Teraz to już mi się nawet sni. Nie mogę przeboleć całej tej zjebanej sytuacji. Ile to jeszcze będzie trwało? Nie musicie tego komentować. Wiem, że to zjebane.
Walczyłem o nią ale ona nie chciała ze mną rozmawiać, wyjaśnić tego itp Nie chciała się przyznać, że ma kogoś innego, nawet jak byliśmy razem.. Ale nie wnikam w to próbuję zapomnieć Ale jakoś nie mogę, cały czas czuję, że ją kocham i nie potrafię bez niej żyć A z drugiej strony nie na widzę!
Przypominamy pierwszy polski wywiad z Amandą Knox z sierpnia 2021 r. Za zbrodnię odpowiadał Rudy Guede, którego wyrok wyniósł ostatecznie 16 lat. W 2020 r. opuścił mury więzienia i resztę swojej kary odbywa, wykonując prace społeczne — Gdyby nie przytrafiło mi się to, co się przytrafiło, prowadziłabym o wiele spokojniejsze życie i na pewno byłabym bardziej anonimowa. Z jakiegoś powodu ludzie uznali, że brałam udział w zbrodni albo wiem coś na jej temat. Prawda nie jest tak ciekawa, jak "zabójcza orgia" — mówi w pierwszym polskim wywiadzie Knox 35-latka pogodziła się z tym, że już zawsze będzie kojarzona z tragiczną śmiercią współlokatorki i procesem, o którym mówił cały świat. Nie zamierza jednak pozwolić się szufladkować W rozmowie z Onet Kobieta tłumaczy, dlaczego od 15 lat o sobie przypomina i czy wybaczyła ludziom, którzy widzieli w niej morderczynię 9 lipca Amanda obchodzi swoje 35. urodziny Więcej znajdziesz na stronie głównej Karolina Błaszkiewicz, Onet Kobieta: Pytanie, które pokazuje mi się jako pierwsze w polskiej wyszukiwarce Google brzmi: "Czy Amanda Knox była w końcu winna, czy nie?". To dlatego nadal mówisz o swojej sprawie? Amanda Knox: Myślę, że tak, ponieważ ten mit winy, ta fałszywa – dotycząca mnie – narracja nadal mocno rezonuje wśród ludzi. Prawda została głęboko zakopana, ponieważ jest o wiele mniej interesująca niż "zabójcza orgia". Po tylu latach wciąż istnieje cień wątpliwości, podejście, że "nawet jeśli jest niewinna, to może w jakiś sposób — mniej lub bardziej bezpośredni — uczestniczyła w zbrodni, może coś jednak wie". To nadal się za mną ciągnie. Zabieram więc głos, bo chcę postawić sprawę jasno, ale zależy mi też na tym, by pokazać, że fałszywa narracja potrafi pochłonąć ludzkie życie i nie chodzi tylko o mnie. Dalsza część tekstu pod wideo. Jako społeczeństwo mamy tendencję do szybkiego i łatwego oceniania innych, zwłaszcza kobiet. W Polsce policjanci nadal zadają ofiarom gwałtu pytanie, w co były ubrane, politycy z kolei chcą odebrać kobietom prawo do decydowania o swoich ciałach. Rozumiesz, dlaczego tak się dzieje? Uważam, że ma to związek z kompleksem Madonny-k... [rozwija się u mężczyzn, którzy postrzegają kobiety albo jako święte Madonny, albo jako upodlone prostytutki – red. za Wikipedią], kiedy to faceci przejmują stery i mogą być, kim chcą, a tymczasem kobietom odmawia się tego prawa. Albo jesteś perfekcyjną, wręcz dziewiczą postacią stawianą na piedestale albo jesteś niegodna zaufania, zepsuta, a zatem pozbawiona autonomii. Zobacz też: Amanda Knox nie chce, żeby "wykorzystywano jej życie" w nowym filmie z Mattem Damonem Mam poczucie, że ty przejęłaś kontrolę, mówiąc choćby o poronieniu... Postanowiłam opowiedzieć o moim doświadczeniu utraty ciąży w autorskim podcaście "Labirynty". Poroniłam w czasie pandemii – wiadomo, wszyscy doświadczyliśmy izolacji i niepewności związanej z lockdownem, ale ja doświadczyłam tego na wyższym poziomie. Przed epidemią COVID-19 ja i mój mąż rozmawialiśmy o założeniu rodziny. Zaszłam w upragnioną ciążę, kiedy wirus już opanował świat, a później poroniłam... Czuliśmy się zagubieni, straciliśmy kontrolę. Wszystko, w co wierzyliśmy, zostało poddane próbie. Do tego doszło dojmujące poczucie samotności. Z tego powodu wyznaliśmy prawdę o naszym położeniu w social mediach. I odezwało się do mnie mnóstwo kobiet, które za to dziękowały. Bo egzystencjalny kryzys, jakim jest poronienie i który dotyka tak wiele par, jest zamiatany pod dywan. Ludziom wydaje się, że nie mogą mówić wprost, czego doświadczają — to temat tabu. Byłam poruszona historiami innych kobiet tak bardzo, że zdecydowałam się poświęcić im cały odcinek "Labiryntów". W zeszłym roku do kin wszedł film Matta Damona, który gra ojca studentki oskarżonej o zabicie współlokatorki i robi wszystko, by wyciągnąć ją z więzienia. Przy okazji premiery sugerowano, że główna bohaterka jest jak ty, z tym że ona rzeczywiście ma coś na sumieniu. "Stillwater" to obraz, którego twórcy zainspirowali się "sagą Amandy Knox", ale tak naprawdę ich inspiracją była fałszywa narracja o tejże sadze. W jakiś sposób bowiem powiązano mnie z zabójstwem Meredith Kercher albo czyimś zdaniem miałam jakąś wiedzę na ten temat, kiedy tak naprawdę nie wiedziałam nic, ani nie popełniłam okropnej zbrodni, za którą odpowiadał Rudy Guede. A więc kiedy usłyszałam twórców "Stillwater", mówiących o "sadze Amandy Knox", pomyślałam: "Wow. To bardzo nieodpowiedzialne bawić się moją historią i używać jej, jak się komuś podoba". Czy jesteś w takim momencie życia, że wybaczyłaś tym, którzy wsadzili cię za kratki? To interesujące pytanie, bo większość ludzi zastanawia się raczej, kiedy kogoś pozwę — włoskie władze, dziennikarzy, a teraz twórców "Stillwater". Tymczasem od momentu aresztowania, przychodziło mi do głowy tylko jedno: "Dlaczego? Czemu mnie to spotkało?". Amanda Knox oczekująca na wyrok w Perugii, 2013 r. Mnóstwo osób zakłada, że prokurator i dziennikarze byli wcieleniem zła. Dziś uważają, że Tom McCarthy [reżyser "Stillwater" — red.] jest tym niedobrym i mnie wykorzystał. A ja naprawdę nie uważam, by to była odpowiedź. Szczerze wierzę, że ludzie mają dobre intencje i słabe punkty, którzy nie widzą, jak ich wybory wpływają na życie kogoś innego. Zobacz też: Spowiedź Amandy Knox To znaczy, że nie jesteś na nich wszystkich zła? Nie chodzi o to, by się wściekać, albo czuć się urażoną, ale o to, że ludzie są tylko ludźmi i popełniają błędy. Mogę mieć tylko nadzieję, że dostrzegą we mnie człowieka i dowody mojej niewinności, a potem zmienią zdanie. Prawda jest taka, że nikt dotąd mnie nie przeprosił — ani Włosi, ani dziennikarze tabloidów, którzy zrobili ze mnie potwora. Nadal czekam na odpowiedź ze strony Toma McCarthy’ego i Matta Damona. Moim celem jest zbudować most między nami, nie mur. Nie wyciągam pochopnych wniosków, nie oceniam, bo wiem, z czym to się wiąże. Zdecydowanie bardziej chodzi mi o wzajemne zrozumienie i wyciągnięcie wniosków na przyszłość. Ty sama zwróciłaś uwagę, że nikt nie pyta o Meredith Kercher. Zapytam więc ja – czy czasem o niej myślisz? O tak, absolutnie. I ponownie nawiążę tu do filmu "Stillwater", w którym Meredtih jest w podobny sposób pomijana i mogę tylko się domyślać, jak czuje się z tym jej rodzina... Sądzę, że potraktowano ją bardzo niesprawiedliwie – tak jak i mnie. Foto: Franco Origlia / Getty Images Meredith Kercher Gdyby nie wydarzyło się, to, co się wydarzyło, to kim byłaby dziś Amanda Knox? Prawdopodobnie byłabym bardziej anonimowa (śmiech). Nie sądzę, że bardzo bym się zmieniła. Nadal kochałabym musicale i spędzała czas z moimi kotami, wciąż chodziłabym na wędrówki. Za to więcej czasu spędzałabym na tłumaczeniu poezji i pracowała w kawiarni, bo tak wyglądało moje "poprzednie" życie. Dziś czuję się szczęściarą, naprawdę. Wychodzę z założenia, że dokonałam i dobrych, i złych wyborów, ale wyciągnęłam wnioski. Zobacz też: Amanda Knox uniewinniona przez włoski Sąd Najwyższy Przez to, że spotkało mnie sporo złego, wiem, że mam dużo pracy do wykonania, ale jednocześnie wiele już osiągnęłam. Widzę też przed sobą cel, którego prawdopodobnie by nie było, gdyby nie moje doświadczenia. Generalnie jednak czuję się tą samą osobą, ale może bardziej frasobliwą? Pamiętam takie obrazki z twoich procesów, a potem powrotu do domu, gdzie rodzina nie odstępowała cię na krok. Cały czas byli obok. A kto dzisiaj, po tych kilkunastu latach, jest dla ciebie największym wsparciem? Pomoc, którą dostałam od mojej rodziny i przyjaciół, jest całkowicie bezcenna. Nie wiem, czy bez nich potrafiłabym stawić czoła światu. Gdybym nie miała przy sobie bliskich, którzy o mnie walczyli, byłabym bardziej złamana niż jestem obecnie. Ale teraz to mąż [Christopher Robinson — red.] jest moim partnerem, najlepszym przyjacielem i największym obrońcą. Zamiast tego spędzał ze mną czas i poznawał prawdziwą mnie — człowieka. Dopiero po jakimś czasie zainteresował się moją sprawą. To było dla niego ważne, by wszystko dobrze zrozumieć. Później stał się jedną z osób, które zawsze stawały w mojej obronie. Potraktował mnie jako osobę, która zasługuje na to, by powiedzieć swoją prawdę. Foto: Gregg DeGuire / Getty Images Amanda Knox Do dziś jest moim największym obrońcą, fanem i chce mu się płakać, gdy ktoś wyciąga moją historię tak jak twórcy "Stillwater". Wzruszył go mój tekst dla magazynu "Atlantic". Tak samo, jak to, że ludzie zaczynają widzieć we mnie osobę z krwi i kości. Proszę, trzymaj za to kciuki. Na koniec muszę spytać, gdzie widzisz siebie za 10 lat? O kurczę... Trudno powiedzieć. Spójrzmy na moje życie, jak bardzo zmieniło się przez ostatnią dekadę. Wiesz, w 2011 r. wciąż byłam w więzieniu... [śmiech]. To był szalony czas. Ale wierzę, że będę kontynuować to, co zbudowałam po wyjściu zza krat, czyli platformę wspierającą osoby takie jak ja. Foto: Karolina Błaszkiewicz / ZOOM Amanda Knox w czasie rozmowy dla Onetu Mam nadzieję, że będę dawać ludziom siłę, by walczyli o siebie i budowali własną narrację. W międzyczasie chciałabym zostać mamą [Amanda ogłosiła ciążę po naszej rozmowie, jej córka urodziła się jesienią 2021 r. — red.] i... odwiedzić Polskę, by wyjść razem ze strajkującymi Polkami na ulice.